Jednym z ulubionych sposobów przekonywania dużych kancelarii jest argumentum ad wyliczanka. W tym sposobie nie liczy się siła poszczególnych argumentów, ale ich liczba. Kto przedstawi więcej, ten wygrywa. Tak więc po pierwsze…, po piąte…, po dwunaste…
Znacie to? Ta sama metoda jest z równym powodzeniem stosowana w środkach zaskarżenia. Jeżeli nie wierzycie, to wystarczy sprawdzić dowolny wyrok Sądu Apelacyjnego lub Najwyższego w części cytującej zarzuty. Samo wyliczenie zarzutów zajmuje zwykle więcej miejsca niż wytłumaczenie przez sąd, dlaczego okazały się nieuzasadnione. Czy jednak metoda zasypywania sądu argumentami jest skuteczna?
Dlaczego prawnicy lubią długie wyliczanki
Popularność wyliczanek w pismach procesowych nie wynika z tego, że prawnicy uznają je za najlepszy sposób przekonywania. Jest co najmniej kilka innych przyczyn, które lepiej tłumaczą taki wybór przedstawiania argumentów.
Liczba argumentów jest dowodem pracowitości i kreatywności. Pokazuje, że prawnik wpadł na takie zarzuty, które klientowi, sądowi i drugiej stronie nawet się nie śniły. Jest to również dobre uzasadnienie faktury za wykonaną pracę.
Najważniejszym uzasadnieniem tego sposobu argumentowania jest jednak ostrożność. Prawnicy często skupiają się na tym, aby nie popełnić błędu. Jeżeli przedstawią wszystkie argumenty, które przychodzą im do głowy, to nie narażą się na to, że coś pominęli.
– Skoro nic nie pominąłem to nie moja wina, że sąd nie uwzględnił mojej argumentacji – twierdzą prawnicy. Czy jednak słusznie?
Takie rozumowanie jest prawdziwe, jeżeli ostrożność i wygrana idą w parze. Co jednak, jeżeli szanse na zwycięstwo mogłyby rosnąć tylko, jeżeli porzuciłbyś 50% ze swoich argumentów lub zarzutów i skupił się na najważniejszych?
Czy liczba argumentów przekonuje?
Zacznijmy od reklamy proszków do prania. Taka reklama ma zwykle prosty schemat. Ktoś wylewa wino, pojawia się plama, a brudne ubranie trafia do zrezygnowanej pani domu, która na praniu zjadła zęby i próbowała wszystkiego. Wtedy wjeżdża bohater na białym koniu i przywozi proszek, który okazuje się wybawieniem. Mimo, że schemat jest oklepany i nie zawiera żadnych merytorycznych argumentów to świetnie utrwala marki proszków, które kupujemy później w sklepie.
Zamiast tego wyobraźmy sobie reklamę proszku, w której ekspert zaczyna przedstawiać kolejno dowody na to, że: po pierwsze ten proszek wygrywa rankingi, po drugie jest przetestowany, po trzecie sprzedaje się lepiej niż inne, po czwarte jest wydajniejszy niż konkurencyjne proszki, po piąte …
Nie widziałem takiej reklamy, ale myślę, że niewielu obejrzałoby ją do końca. Nie ma w tym nic dziwnego. Gdy podejmujemy decyzję potrzebujemy mieć przeświadczenie, że jest dobra. Nie chcemy jednak spędzać tygodni nad tym, by dokonać wyboru najlepszego z możliwych. Nasz umysł lubi uproszczenia. Wybór nie musi być idealny, niech będzie wystarczająco dobry.
Jeżeli mamy wybrać ręcznik to chętnie podejmiemy decyzję, czy ma być czerwony, czy zielony. Istotne będzie dla nas czy jest cienki, czy gruby. Możemy jednak stracić cierpliwość decydując o tym, czy wolimy te produkowane w Indonezji czy Bangladeszu albo z bardziej lub mniej skręcanych włókien.
Gdy argumentów jest dużo, to w naszej głowie mnożą się wątpliwości. A pierwszą reakcją nie jest akceptacja, ale zdystansowanie. Takie wnioski potwierdzają badania naukowe. Dlatego składając apelację z dwudziestoma zarzutami nie oczekujmy podziwu. Liczmy się raczej z tym, że sąd będzie ze wzmożoną siłą poszukiwał, co jest w niej nie tak.
Przeciwko wyliczankom przemawia również prawdopodobieństwo. Ryzyko błędu i nieprawidłowości rośnie z każdym nowym argumentem. Tym samym rośnie również ryzyko, że część Twoich racji zostanie skutecznie podważona przez przeciwnika. A skoro mylisz się w części zarzutów, to czy można ufać, że pozostałe są zasadne? Tak zasiane ziarno wątpliwości może niestety łatwo kiełkować.
Wyliczanki są super, póki nie przekleisz ich do pisma procesowego
Wyliczanki są jak zabieranie na weekendowy wyjazd dwóch walizek rzeczy. Musisz tracić czas na ich pakowanie, płacić za dodatkowy bagaż, a na końcu i tak okazują się niepotrzebne. Wiele argumentów z wyliczanki szybko zaczyna ciążyć. Druga strona je kwestionuje i okazuje się, że bardziej trzeba bronić tego po dwunaste niż tego, co po pierwsze.
Nie zrozum mnie źle. Nie jestem za tym, aby sprowadzić apelację do pierwszego zarzutu, który przychodzi do głowy i na tym zakończyć pisanie. Wyliczanki pokazują, że prawnik wykonał pierwszy etap niezbędnej pracy nad swoim pismem, czyli zebrał pomysły. Pokazują one jednak również to, że prawnik pominął drugi etap – nie dokonał oceny i przesiania pomysłów.
W ramach oceny pomysłów nie chodzi tylko o ich uszeregowanie od najmocniejszych do najsłabszych. Chodzi również o to, aby tylko na tych najmocniejszych się skupić i do nich ograniczyć swoją argumentację. O tym, w jaki sposób to zrobić, napiszę w kolejnym wpisie.